czwartek, 25 czerwca 2009

wściekły kundel, wściekłe światło i... rabin, który też się powinien wściec

Znane jest już tzw. "nowe oblicze Malty" - oto czego dowiedziałam się z porannej prasy. Nad nowym programem festiwalu będzie czuwać kurator z tematem przewodnim - w przyszłym roku ma być nim teatr flamandzki. Osobiście czekam na edycję 2011, bo wtedy motywem głównym ma być problem wykluczenia.



fot. Jarek Tomaszewski

A teraz o tym, co widziałam dziś na własne oczy. Po pierwsze - More heart core Porywaczy Ciał, czyli "więcej serca w sercu". Miejsce: Stara Drukarnia, na którą najwyraźniej miasto nie ma pomysłu, a nawet jeśli ma, to go nie realizuje. A tu proszę: przychodzi Katarzyna Pawłowska, Maciej Adamczyk i wieszają - co prawda niewyprasowane, ale zawsze - firanki, rozkładają czerwony dywan, włączają relaksacyjną (przynajmniej na początku) muzykę i palą miłe dla nosa kadzidełka. Potem jest już bardziej "hardkorowo", bo chodzi o wyzwolenie się z negatywnych emocji, tego wściekłego psa (tudzież szakala), który jest w każdym z nas. Aktorzy najpierw prezentują starców obrzucających się wyzwiskami (dla których wszystko jest "pieprzone" - grill, księga świata i ważne dokumenty), by następnie puścić Slayera i rozwalić krzesło w ramach psychoterapii czy odciąć sobie ręce.


fot. Jarek Tomaszewski

Podpalenie benzyną nie wyszło. Widzowie prezentują salwy śmiechu, z przerwami na to, by się wzruszyć, namyślić. Lepią żyrafy z plasteliny, by stworzyć antidotum na szakala. Cali Porywacze - chodząca ironia, torpedują widzów dowcipami, by po chwili nimi wstrząsnąć. Tworzą satyrę na stosunki damsko-męskie, (bo ona "ma ręce do ziemi" od dźwigania siatek z zakupami, a on chciałby, żeby ona zapytała go, "dlaczego się drapie") wplatając w nią wątki całkowicie poważne - takie jak hasła wypisane na świstkach papieru i rozdane publiczności. (Mój świstek głosi: "Tylko miłość jest prawdziwa, a prawdzie nic nie zagraża") Swoimi działaniami podkreślają, że brak nam spontaniczności i zwykłej, ludzkiej życzliwości na co dzień. Wspaniale łączą improwizacje z gotowym scenariuszem, nie mają też problemu z nawiązaniem porozumienia z widzami. Dzięki nim ten dzień stał się bardziej energetyzujący. Niezły heart core. I to w samym centrum Wielkopolski.




W Teatrze Ósmego Dnia zostałam oślepiona przez Jarzenie Teatru Palmera Eldritcha. Nie lubię takich pomieszczeń - małe, duszne, ciemne, osaczone przez ściany. Ale takim "zakątkiem" zdaje się być nasze społeczeństwo, w którym zabijamy to, co kochamy (przecież to odwieczna reguła), konsumujemy i powinno nam to sprawiać przyjemność, poszerzamy możliwości neurobiologii, która staje się narzędziem ewolucji. Grzeszymy, bo jesteśmy niepewni siebie, nie cieszymy się z każdego kroku na drodze rozwoju technologii. Spektakl tworzą postacie ubrane w stroje formalne, bez wyrazu, tożsamości, potrzeby zamanifestowania swojej odrębności. Uczestniczą w szalonej grze typu "jaka to melodia?", wykrzywiają twarze w sztucznych uśmiechach. Scenografię tworzy kolor czarny i lampy, reflektory, żarówki, z których można zbudować bombę. Migające raz po raz światło oślepia, przeszkadza, wzmaga klaustrofobię. Ciemność wyostrza zmysł słuchu. Miałka popkultura zabija osobowość. Temat od jakiegoś czasu przewijający się przez teatr, nie ma już takiej mocy jarzenia, która wstrząsnęłaby przeciętnym obywatelem tego kraju. Chciałabym usłyszeć o tym, jak, pomimo tego nieludzkiego konsumpcjonizmu, możemy zdobyć się na optymizm i humanitaryzm. To on powinien bić po oczach. Lepiej już żyrafę z plasteliny lepić, niż pogrążać się w beznadziei.



Dzień pożegnałam w Starej Rzeźni (kolejna plama na honorze strategów Poznania) nowym spektaklem Lecha Raczaka pt. Rabin Maharal i Golem.


fot. Jarek Tomaszewski


Były rabin Pragi i alchemik, niczym doktor Frankenstein, powołuje do życia Golema, mającej bronić Izraela istoty z gliny i Prawdy. Jego narodzinom i rozwojowi towarzyszą gigantyczne, mechaniczne kukły i dwa ekrany (tworzone przez materiał złożony w kształt Tory), na których (za pomocą rzutnika multimedialnego) wyświetlane zostają obrazy związane z folklorem Żydów,


fot. Jarek Tomaszewski

zamieszkujących niegdyś tereny Poznania. Mity ożywają na oczach widzów, tworząc niezwykłą przestrzeń symboli, przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Przypomniana została np. legenda o profanacji Hostii, będąca przez wiele lat (a nawet - o zgrozo - i dzisiaj) powodem niechęci do społeczności żydowskiej. Wydaje mi się jednak, że w przedstawieniu chodzi nie tyle o poruszenie kwestii stosunków katolicko-judaistycznych, co potrzeby posiadania mitu, własnej historii, którą można by uświęcić własną tożsamość. Golem musi zginąć, ale pamięć o nim - nie.

fot. Jarek Tomaszewski



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz