poniedziałek, 29 czerwca 2009

Malta Malta i po Malcie. Ogólne wrażenia? Hm... powiem tak - w pamięci zostaną mi spektakle Porywaczy Ciał ("ziajaj, ziajaj!") i Lecha Raczaka (miasto Poznań potrzebuje swego mitu!) Obiecałam jeszcze umieścić w tej wirtualnej przestrzeni wywiad z Delbono, oto on:

Teatr jest ciałem

Z Pippo Delbono o teatrze i kulturze rozmawia Ewa Jeleń



Został Pan zaproszony do odczytania referatu podczas rzymskiego kongresu o różnorodności kulturowej. Co na ten temat miał do powiedzenia aktor i reżyser, jakim Pan jest? Czym jest według Pana kultura i jaką rolę spełnia?


Kultura jest czymś otwartym, co wiąże się z ludzką wolnością. Mamy z nią do czynienia wtedy, gdy widzisz świat bez barier. Jest wartością zbliżoną do prawdy, stanem przezroczystości. Dla mnie świadczy ona o humanitaryzmie, ludzkości i jej duchowości. Dzięki niej każdy człowiek staje się wyjątkowy. To coś więcej niż intelekt. Bobo [jeden z aktorów Delbono] jest analfabetą, ale ma w sobie dużo kultury, bo jest człowiekiem otwartym, którym nie kierują żądze. Dostrzega rzeczy, o których inni nie mieliby nic do powiedzenia. Teatr to również swego rodzaju kultura, wymiar wolności i możliwości. Nie pożąda coraz większej ilości rzeczy – tym kieruje się kapitalizm. Bycie człowiekiem z kulturą to jak bycie dzieckiem odkrywającym nowe, zaskakujące i interesujące rzeczy.


Jeśli kultura jest prawdą i wolnością – dlaczego niektórzy ludzie walczą przeciwko sobie z powodu różnic kulturowych?


Dzieje się tak wtedy, kiedy człowiek nie potrafi rozwiązać problemu samego siebie. Walczy z czymś, co jest mu obce i dlatego się tego boi. Tak było w przypadku nazizmu, faszyzmu. W dzisiejszych czasach borykamy się z przemocą społeczeństwa, zagrożeniem innym niż wojna. To społeczeństwo wyklucza, nie chce zaakceptować odmienności, bo traktuje ją jako coś wymierzonego przeciwko sobie.


Pańskie przedstawienia mogą zmienić sposób, w jaki społeczeństwo traktuje swoich członków?


Cały czas chcę wyruszać w podróż w głąb siebie, wywołać małą rewolucję we mnie samym. Być może taka rewolucja powoduje też zmiany u innych, jeśli tylko posługuje się zrozumiałą poetyką. W każdym przedstawieniu staram się zniszczyć jakąś cząstkę siebie, by odnaleźć prawdę o całości. Czasem w takich poszukiwaniach odkrywasz, że jesteś rasistą, innym razem faszystą – i to musisz w sobie unicestwić. Niektórzy pytają mnie, dlaczego tyle przemocy i śmierci w moich spektaklach. Mi chodzi o moralność, która jest przejrzysta, którą widzimy nie dlatego, że tak nakazuje papież. Zanim będziesz mówił o miłości i Bogu, musisz otworzyć oczy na to, co dzieje się naokoło. Trzy rodziny są w posiadaniu majątku równego dorobkowi czterdziestu ośmiu państw afrykańskich. Jak w takim wypadku można mówić o demokracji? Musisz stanąć w prawdzie, wystrzegać się religijnego fanatyzmu.


Pańskie najnowsze dzieło, „La menzogna”, opowiada historię włoskich robotników. Co polski widz może z tego przedstawienia wyciągnąć dla siebie?



Niezależnie od tego, skąd widz przychodzi – może poddać to, co widzi – refleksji. Nie chodzi o poddanie się emocjom. Pewna kobieta powiedziała mi, że myślała o moim ostatnim spektaklu cztery dni i nadal nie potrafiła go zrozumieć, nadal jest on dla niej dziwny i zbyt agresywny. Skoro tak długo „La menzogna” pozostało w jej pamięci świadczy to tylko o tym, że zrobiłem dobry spektakl, który zmusza człowieka do zastanowienia się, ale na poziomie logiki – nie uczuć.


Zatem jest Pan przeciwny psychologizmowi...


Tak, po prostu bardziej interesuje mnie praca z ciałem, tak jak rozumie ją teatr orientalny. Niebezpiecznym jest zajmowanie się obszarem psychiki, która pozostaje do końca niezbadana. Lepiej zająć się czymś pewniejszym i bardziej przewidywalnym, czyli fizycznością, technikami głosu, gestów. Używam ich w pracy z Nelsonem [który kiedyś był bezdomny] i Bobo [który spędził prawie pięćdziesiąt lat w szpitalu psychiatrycznym], odwołując się do ich cielesnych doświadczeń. Nie wchodzę w sferę psychiki, bo jest ona zbyt złożona. Wojna, którą toczy ze sobą człowiek, jest zapisana w jego ciele. Możesz ją odkryć bez wchodzenia w psychologię. Moje spektakle mają w sobie wiele z tańca, skupiam się na jakości poszczególnych ruchów. Występować na scenie to być w kontakcie ze swoim ciałem, nie umysłem. Nauczyła mnie tego między innymi praca z Odin Teatret i Ryszardem Cieślakiem [uczniem Jerzego Grotowskiego]. Przez dwadzieścia lat treningu odkrywałem nowe ograniczenia w ciele, które techniki teatralne mogą likwidować. Teatr to fizyczna konstrukcja, to ciało.


Widziałam Pana na spektaklu Lecha Raczaka pt. „Rabin Maharal i Golem” w Starej Rzeźni. Miał Pan okazję zaznajomić się także z innymi polskimi przedstawieniami. Gdyby miał Pan porównać teatr polski i włoski – który znajduje się w lepszej kondycji i dlaczego?


Widziałem wcześniej inne spektakle Lecha Raczaka, na ulicy i w katedrze. Pozostawiły we mnie silny ślad. W Polsce znalazłem coś wyjątkowego, co nazwałbym pewnego rodzaju koniecznością grania. Wydaje mi się, że i w mojej pracy jest coś polskiego. Pamiętam dzieła Kantora, Akademii Ruchu, Grotowskiego – ich części składowe są we mnie. We włoskim teatrze widzę styl, inteligencję, ideę, ale niestety - nie wynikają one z autentycznej potrzeby. To czyni go martwym. Rząd wspiera tylko wybrane przez siebie grupy teatralne, wybrany styl. Tak dzieje się w całej Europie. Zapominamy o tym, że aby coś zrozumieć, trzeba się ciągle rozwijać. Dlatego cieszę się, gdy ktoś mówi o moim kolejnym przedsięwzięciu – „to zupełnie nie w pana stylu”. To znak, że uczę się przez całe życie, szukam siebie, ale nigdy nie dochodzę do momentu, w którym mogę powiedzieć, że poznałem siebie. W teatrze trzeba zachowywać się jak dziecko, bo ono nie rozpoznaje, nie kategoryzuje, tylko odkrywa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz